Wydarzenia
Przyjechali bo Polskę ciągle mają w sercach
Modliłam się by tutaj przyjechać – mówi Sergia Pietczak. – Chciałam zobaczyć czy to prawda, co dziadkowie mówili, za czym tak tęsknili...
Przodkowie tych, którzy przyjechali do Kielc to potomkowie tych, którzy po upadku powstania styczniowego emigrowali za Wielką Wodę, a także ludzi wędrujących za chlebem w dalekie strony. Dziadkowie Sergii Pietczak wyjechali w 1915 roku. – Wyjechali z Warszawy, ale byli rolnikami, na miejscu dostali ziemię i żyli. Moja mama Czesława i ojciec Czesław mówili po polsku. Dziadkowie bardzo tęsknili, opowiadali jaka Polska jest piękna i rzeczywiście. Tu jest tak ładnie, że aż chciałoby się zostać.
Delegacja Polonii brazylijskiej liczy 21 osób pochodzących z siedmiu okręgów. Są to ludzie różnych profesji: nauczyciele, handlowcy, urzędnicy, rolnicy. W czasie 10 dniowej wizyty poznają Kielce i okolice, odwiedzają Święty Krzyż, Oblęgorek, Kraków i Częstochowę. Uczą się języka, oglądają filmy, poznają historię, kulturę i tradycję Polski, by zdobytą wiedzę zabrać ze sobą i szerzyć ją w Brazylii.
Zostali zaproszeni przez prezydenta Kielc Wojciecha Lubawskiego. Pierwszą grupę polonii brazylijskiej prezydent zaprosił 2 lata temu za sprawą pochodzącego z Kielc księdza Kazimierza Długosza przełożonego Prowincji Matki Bożej Niepokalanie Poczętej w Ameryce Południowej.
- Wielu emigrantów zwabiono opowieściami o eldorado jakie miało na nich czekać w Brazylii, rzeczywistość była całkiem inna – mówi ksiądz Długosz. – Na emigrantów czekała ciężka praca, karczowanie dżungli, choroby, tęsknota za rodziną i ojczyzną.
Anna Milczuk, która z każdym dniem mówi coraz lepiej po polsku przywołuje historię z rodzinnego miasta Santana – Cruz Machado. – Kiedy tyfus dziesiątkował osiadłych tutaj Polaków zlitował się nad nimi aptekarz portugalskiego pochodzenia. Sprzedał swój dom, kupił lekarstwa i pojechał ratować ludzi. W dowód wdzięczności Polacy postawili mu drugi dom w osadzie, on stoi do dzisiaj a w kościele wisi jego portret.
Anna jest dyrektorem szkoły, pielęgnuje polskie obyczaje. – U nas są miejscowości, w których i 95 procent mieszkańców jest polskiego pochodzenia – mówi. - W Brazylii żyje już piąte pokolenie emigrantów. Nie wszyscy pamiętają skąd pochodzą.
Hilda Sawicki, nauczycielka matematyki, nie wie skąd pochodził jej dziadek. Teresa Scibor obiecuje, że jak za dwa lata przyjedzie ponownie do Polski, będzie wiedziała znacznie więcej. – Mnie i wszystkie wnuki mówić po polsku nauczyła babcia, ale nie wiem kto, co, kiedy. Jak wrócę do domu będę się uczyć jeszcze więcej by móc powiedzieć wszystko, bo słów mi brakuje. Dostałam książkę do nauki.
Miejsce urodzenia pradziadków jest zagadką także dla państwa Apolonii i Artemio Iorkowskich.
– Dziadek nazywał się Teofil Cichocki – wspomina pani Apolonia. - Uczył się w Polsce, był nauczycielem. Iorkowscy mają 30 hektarowe gospodarstwo, uprawiają kukurydzę, soję, już nie hodują krów. - Kiedy się pobieraliśmy pracowało się rękoma, było bardzo ciężko. Dzisiaj są maszyny więc jest o wiele łatwiej - mówią.
Pierwszy raz przyjechali do Polski i są jednymi z lepiej mówiących po polsku. – Pamiętam jak babcia śpiewała Jeszcze Polska nie zginęła – mówi pani Apolonia.– Wszystkie nasze wnuki, a mamy ich 7 mówią do nas babciu i dziadziu – chwali się.- Niektórzy myślą, że to takie imiona.
W ich mieście Carlos Gomes jest kościół wybudowany przez pochodzącego z Łopuszna w powiecie kieleckim księdza Józefa Wojdę. Ksiądz wyjechał z Brazylii kilka lat temu, ale we wtorek doszło do wzruszającego spotkania. W czasie odwiedzin na Jasnej Górze spotkali księdza. Były łzy wzruszenia. – Jak nie płakać – pyta Ilce Tomicka. - To nasz ksiądz, ma 82 lata. 12 lat byliśmy razem, poznał mnie mówił: córka Franka. Ksiądz co niedziela mszę po polsku odprawiał. Wczoraj na Jasnej Górze już prawie wszystko zrozumiałam – mówi z dumą.
Miejsce gdzie w 1907 roku osiedlili się jej pradziadkowie nazwano Nowa Polonia, ludzie uprawiali ziemię. Dzisiaj Ilce jest dyrektorem szkoły, jej mąż Adelar także dobrze mówiący po polsku, sekretarzem Urzędu Miasta. Mają trzy córki, wszystkie skończyły studia.
– Najmłodsza Kamila bardzo się interesuje Polską, teraz po powrocie będziemy więcej z nimi rozmawiać po polsku – obiecują oboje.
Mara Elilla Zanetta bardzo aktywnie działa w rodzinnym mieście Guarani das Missoes. Pokazując zdjęcie obszernego domu polskiego tłumaczy, że wybudowano go za pierogi. – Tak zbieraliśmy pieniądze – mówi. W Guarani das Missoes na początku maja odbywają się dni polskie. Wtedy się śpiewa, tańczy, degustuje. W zespole folklorystycznym, ubrana w krakowski strój występuje młodsza córka Mary, Julia. Julia w tym roku została Miss Dzieci.
Mara z sukcesem prowadzi własną firmę. W Polsce jest drugi raz, w ubiegłym roku brała udział w festiwalu w Rzeszowie. Jej pradziadkowie pochodzą z Polski, nazywali się Hamerscy i Kwiatkowscy. Mąż jest z pochodzenia Włochem. Na co dzień Mara jest bardzo zajęta, w prowadzeniu domu pomaga jej gospodyni, ale sama organizuje tradycyjne polskie święta.
– Umiem ugotować pierogi, barszcz, ale chciałabym nauczyć się znacznie więcej polskiej kuchni – mówi. Podobne pragnienie ma Sergia, która świetnie gotuje, ale chciałaby nauczyć się gotowania zup. – One są takie pyszne.
W Polsce był już i to przez rok Vladimir Romilson Otto. Skorzystał z wymiany studenckiej, kiedy studiował farmację. Uczył się w Krakowie, zwiedzał Polskę, ale w Kielcach jest po raz pierwszy. – To było 25 lat temu, bardzo się Polska zmieniła - stwierdza.
Valdimir dokładnie wie, że prababcia Trojanowska pochodziła z Drużniewic, dziadek z Łodzi a babcia z Radzynia Podlaskiego. Rodzina od 30 lat prowadzi aptekę w Cruz Machado. Vladimir w tym roku dostał obywatelstwo polskie, ale nie zdołał przed wyjazdem odebrać paszportu. – Teraz jeszcze chętniej będę się uczył polskiego – śmieje się.
Jose Danilo Ragugneti jest Brazylijczykiem o kieleckich korzeniach. Mama, z domu Długosz...... Przodkowie przybyli do Brazylii w 1890 roku, kontakt się urwał. Ojciec Jose jest z pochodzenia Włochem a on sam uczył się polskiego.
– Przez rok u nas w Irati i mówię lepiej niż po włosku. We Włoszech byłem dwa lata temu, ale w Polsce bardziej mi się podoba – wyjaśnia po angielsku. – Tutaj ludzie są bardziej otwarci, serdeczni. Dziadek mówił o pięknej Polsce, ale nie wyobrażałem sobie, że ona taka jest – mówi i dodaje: - Dzisiaj mam bardzo wiele szacunku do tradycji.
- Oni wszyscy mają ogromny szacunek do tradycji i kultywują polskość - mówi Teresa Wołczyk-Rosłowska, dyrektorka Domu Kultury Zameczek, która wizytę Polonii przygotowała.- Dlatego pokazujemy im miejsca, o których słyszeli, ale jeśli chodzi o tradycje to oni mają je w małym palcu. Święta obchodzą tak jak my: z opłatkiem, 12 potrawami, kolędami, na Wielkanoc malują pisanki, znają śmigusa-dyngusa.
Nauczyciel akademicki z kieleckiego uniwersytetu Andrzej Kozieja, który jest przewodnikiem i nauczycielem grupy zachwyca się językiem jakim mówią: - To język Prusa i Sienkiewicza. Ich przodkowie wyjechali w XIX wieku a oni nie mieli kontaktu ze współczesnym polskim dlatego używają archaizmów: mówią gadać zamiast mówić, galoty, chodźmy zamiast pójdźmy. Zachwycają się miastami, kościołami, ale także jajkiem w majonezie, gołąbkami. To zupełnie inne smaki. Niektórzy są zdumieni, że Polska jest tak kolorowa. Czasami ze wspomnień dziadków wyłaniał się obraz biało-czarnego kraju, ale oni nie utrzymywali kontaktu z rodzinami, został im tylko obraz zabrany w pamięci czy na kilku zdjęciach.
Ksiądz Długosz dodaje, że po poprzedniej wizycie nie mógł zebrać uczestników wyprawy na spotkanie podsumowujące.
– Długo nie mieli czasu, bo spotykali się z rodziną, znajomymi i opowiadali o Polsce. To były najbardziej ekscytujące rozmowy. Dla nich taka wizyta to nie tylko spełnienie ich marzeń – to często spełnienie marzeń pradziadków, którzy nigdy nie wrócili do ojczyzny.
Autor: Lidia CICHOCKA
W drodze powrotnej nasi rodacy zatrzymali się na kilka dni w Rzymie, gdzie wzięli udziałw środowej audiencji generalnej oraz zwiedzili główne zabytki tego miasta.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|